wtorek, 5 kwietnia 2016

Co w szopie piszczy ?

Nie jestem niezniszczalna. Tak się właśnie okazało, co zdziwiło mnie bardzo, bo jak wiecie, wszyscy wokół się starzeją, tylko nie my. Jak padłam na święta, tak nie mogłam się podnieść. Chora byłam dziesięć dni. Kaszel okropny, ból całego ciała i ogólna niemoc.
Dopiero świadomość, że nie zauważyłam wiosny, a tu za oknem już lato, przywróciła mnie do życia. I dobrze, bo mi psychika tak siadła, że zaczęłam truć o starości, a nawet śmierci. Potem mi się jednak przypomniało, że przecież chciałam żyć jak moja ukochana pani Szaflarska, sto lat i bez przechodzenia na emeryturę i ta myśl mnie otrzeźwiła i przypomniała, ze jeszcze mam trochę czasu.
Na szczęście :)
Po maratonie szyciowym przed świętami i z temperaturą na zewnątrz wakacyjną za nic w świecie nie chce mi się siedzieć w pracowni przy maszynie, więc zebrałam się na odwagę i poszłam odwiedzać szopę, garaż i wszystkie zapchane gratami do remontu kąty. O matko jedyna! Z tym życiem sto lat, to nie są żarty. Marne szanse, żebym to wcześniej przerobiła. Kilkanaście krzeseł, cztery szafy, cztery stoły, niezliczona ilość szafek, stolików, stołków, skrzyń to jeszcze nic. Do tego pełno starych okien, drzwi, ogromne stosy desek,  a w dziale rzeczy dziwnych  nawet łopaty do pieca chlebowego ( wiecie w ogóle co to jest?), stare tary, maglownice, wyżymaczki, skrzynie na drewno, sagany żeliwne, drewniane korytka do wyrabiania ciasta, a nawet gitary, gramofon i akordeon..... Znalazły się nawet cztery stare rowery !
O połowie tych rzeczy nawet nie pamiętałam, więc radość niezmierna z tych odkryć. No i kop w tyłek. Kobieto, bierz ty się do roboty! Więc nie było wyjścia, natychmiast wyzdrowiałam.
Takim sposobem na pierwszy ogień poszło kilka desek z rozebranej w zeszłym roku wiaty, do tego ramki ze starego, elektrycznego grzejnika, siatka hodowlana i taki efekt:







Pękam z dumy! Męska ręka wszystko złożyła do kupy, ja wykończyłam i tak całkiem z niczego pojawiła się nowa szafka.
Potem znalezione 4 nogi od stołu i stary blat nie wiem, od czego.... Do tego wycięte z desek wsporniki-ozdobniki i jest stół ( ha ha, żeby to się tak szybko robiło....)






Krzesło też świeżutkie:





Na koniec taki hit:



Skrzynia na drewno (węgiel), kiedyś stały w kuchniach na wsi. Wbrew pozorom (na oko tragedia) drewno było bez korników i suche. Trzeba było wymienić trzy deski, no i szlifować, szlifować, szlifować.... Im większe wyzwanie, tym większa frajda. Po kilku dniach pracy jest kufer:









Teraz już wiecie, dlaczego niczego, absolutnie niczego nie potrafię wyrzucić... i wszystkich zachęcam: szukajcie potencjału w najdrobniejszym kawałku drewna, przy odrobinie chęci i samozaparcia, prawie wszystko da się wykorzystać. Satysfakcja jest tak ogromna, że nie da się opisać.
Moi bliscy, rodzina i znajomi znają doskonale nasze (mój mąż jest też zakręcony na maksa) fisie, więc dużo rzeczy nie musimy nawet kupować. Przygarniamy to, co dla innych jest po prostu kłopotem. Aktualnie podwórko zapełnia się rzeczami przynoszonymi przez naszego sąsiada, który właśnie burzy stare gospodarstwo po rodzicach. Ubaw mamy przy ty po pachy, a jego mina, kiedy widzi moją radość z otrzymanego zardzewiałego emaliowanego wiadra czy kociołka albo reklamówki pełnej starych, pożółkłych gazet - bezcenna :)
Niejedna z Was, Kochane, pewnie się teraz uśmiecha i dokładnie to rozumie, bo też tak ma :)
Dziś tyle, mając przed sobą takie wyzwanie, żeby chociaż część garażu opróżnić, z pewnością będę miała co pokazywać, więc i zaglądnę częściej.
Wybaczcie, że mało Was ostatnio odwiedzałam, poprawie się, obiecuję :)
Buziaki Wam serdeczne przesyłam i moc pozytywnej energii :) :) :)
Dorota