środa, 11 marca 2015

Wiosenne historie z szycia i życia. :)

Nie cierpię końcówki zimy! Mam tak od zawsze, że źle znoszę te egipskie ciemności, brak słońca i brak powietrza. W tym roku chandra spadła na mnie jak grom z jasnego nieba i puścić nie chciała. Chociaż jestem wieczną niepoprawną optymistką, to kryzys na wszystkich frontach i na całego przygniótł mnie jak worek z kamieniami. Najpierw chciałam nakryć się kocem na głowę i przeczekać do wiosny...ale życie dobijało się ze wszystkich stron, więc...odpada. :)
Potem miałam ochotę się trochę nad sobą poużalać (zdarza mi się to niezwykle rzadko), więc w desperacji posunęłam się do tego, że odwiedziłam kilka lekarskich gabinetów i zrobiłam zaległe od nastu lat badania.
Po otrzymaniu kategorycznych zapewnień, że jeszcze nie rozstanę się z życiem, nie miałam już żadnego pretekstu - musiałam się pozbierać do kupy! No to się zebrałam i zabrałam do pracy. Najlepsze, jak się okazało, na poprawienie nastroju jest zrobić coś dla siebie... No to zrobiłam:


Po przerwie zakochałam się znów w kolorze różowym, a to za sprawą poduszki, którą podejrzałam w Aniutkowie i którą to poduszką zachwyciłam się od pierwszego wejrzenia oraz cudnych pudrowo-różowych dodatków u Cat-arzyny.
 Kropeczki i groszki chodziły za mną od jakiegoś czasu, no bo jak tu się nimi nie zachwycać? Więc wiosna u mnie w tym roku będzie w różowe groszki i róże.







Zdjęcia zrobione razem, bo niestety w temacie fotograficznym jestem na etapie kapuścianego głąba. Próby zrobienia ładnych zdjęć na parapetach okien, gdzie docelowo wylądują te różowości nie powiodły się niestety. :)
Podejrzewam, że szycie groszkowo-różowe się jeszcze nie skończyło, w planie mam jeszcze poduszki i parę innych pierdół.
Jak się całość rozejdzie po domu, to pewnie nie będzie przesłodzone. Mam taką nadzieję, bo pani w "pewnym wieku" cała w różowych groszkach, to może być widok trochę śmieszny. :)
Poduszka uszyta ze starego obrusa wkomponowała się ładnie:



I tak wreszcie pozbyłam się głupich myśli, chandry i skrzywionej miny, z pożytkiem dla wszystkich, mam nadzieję. :)
A żeby nie zapomnieć o malowaniu skończyłam wreszcie ten szkaradny fotel, który rozbebeszony stał na środku salonu przez ostatni miesiąc i straszył takim widokiem:


Jego lepsza wersja wygląda tak:






W międzyczasie, żebym nie myślała, że nagły porządek zapanuje w moim domu, zadzwoniła siostra z nowiną, że sprzedaje dom po teściach i jak mam ochotę, to mogę przygarnąć różne graty, ale natychmiast, bo nie ma co z tym zrobić.
A ja oczywiście lubię przygarniać różne bidule, zwłaszcza te, na które nikt inny nie chce nawet spojrzeć. Więc na miejsce jednego fotela przyjechało: sześć krzeseł, stół, szafa, kredens, toaletka i cały stos innych rzeczy, których potencjał zobaczyłam tylko ja. No  i mam robotę na kilka miesięcy. 
Pociecha z tego taka, że już nie mogę myśleć o żadnych duperelach typu kolejne urodziny, kolejne kilogramy, kolejny siwy włos. I dobrze!
Początek zrobiony. Z takich koszmarnych krzesełek z głębokiego PRL-u :


zrobione i skończone jedno:



Prawdę mówiąc, nawet ja jestem zaskoczona efektem.


Jest dobrze, jak sądzicie?


No i koniec chandry! Do pracy!
Na koniec pokażę Wam, co przyjechało do mnie  z Arkadii:


Kubeczki i foremki! Cudne! Pasują do mojego czajnika idealnie!
Dzięki, Aldonko kochana! :)


Kto ma ochotę, niech się częstuje. :)

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Ostatnio mniej Was, Kochane, odwiedzałam, ale poprawię się, obiecuję. :)
Buziaki Wam przesyłam serdeczne i dzięki za każde dobre słowo.:) :) :) :)